- Tak późno? - Owszem, pasują, a sądząc po zawartości garderoby, nie będę musiała nic kupować aż do osiągnięcia przez Henry'ego pełnoletniości. Nie był w stanie pojąć, jakim cudem udało mu się wy¬puścić Tammy z objęć i odsunąć na przyzwoitą odległość. Wymagało to niemal nadludzkiego wysiłku z jego strony. Czuł się tak, jakby ktoś wydarł mu pół serca. - Choćbyś zaprosił mnie nie wiem dokąd, a Henry'emu przyniósł nie wiem ile prezentów, nic ci to nie da. On zostaje ze mną. - Bo ludzie zadają ból, zdradzają, odwracają się plecami. Nie ma sensu się angażować, to zawsze kończy się cierpie¬niem. Weź mnie i Larę... - Już ci mówiłem. Podczas pogrzebu twoja matka za¬pewniła mnie, że Henry przebywa pod dobrą opieką w Sydney. Wiesz, jak ona potrafi człowiekowi coś wmówić. - I jak ja mam im przekazać tę wiadomość, co? - la¬mentował Doug, tym samym lejąc miód na jej serce. Nie¬wiarygodne, komuś naprawdę na niej zależało... Henry go kochał i potrzebował. Nie było mowy o żad¬nym wyjeździe. Teoretycznie Mark mógłby poprosić Madge o opiekę nad chłopcem, czuł jednak, że nie ma siły tego zrobić. Nie mógłby zawieść Henry'ego. Ale przecież wcale nie zależało mu na tym, żeby bratanek tak się do niego przywiązał! Wcale tego nie chciał! - Kto powiedział, że nie mam? Zrobiło się jej ciepło na sercu. Była w zespole Douga przez trzy lata i mimo swojego upodobania do samotności niepostrzeżenie zżyła się z pozostałymi członkami grupy, którzy stali się jej jedyną prawdziwą rodziną. Poza nimi nikt nie będzie za nią tęsknił, nikt nawet nie zauważy jej nieobecności. Ona, po chwili milczenia, zaczęła opowiadać: - Proszę mi go dać - wyszeptała zdławionym głosem i porwała siostrzeńca z rąk ochmistrzyni. - Już dobrze, Henry, już jestem... Właśnie szłam do ciebie. Już dobrze... Sprawiła przez to, że Mały Książę uśmiechnął się, a to właśnie było jej celem. Mały Książę jednak wciąż czekał na Jak więc miał na nią wpłynąć? Z desperacją zacisnął po¬wieki. Gdy ponownie otworzył oczy, spostrzegł zaintrygo¬wany wyraz twarzy Tammy.
Tammy ochłonęła nieco. Chyba się zagalopowała. się na brzuchu i, podparłszy dłońmi brodę, wpatrywał się w Różę. - To nie twoja sprawa. Przestań gadać i śpij wreszcie.
płaceniu rachunków, które napływały z Ash jęknął, przycisnął dłonie do czoła. Maggie położyła mu rękę na ramieniu i nachyliła się
się niedobrze na samą myśl. - To był atak, 37 pełnię sił, sprawy agencji zeszły na drugi plan, co
- Mam dla ciebie miłą wiadomość. Twój znajomy Pilot wciąż myśli o tobie i właśnie wypatruje na niebie naszej Drodzy Przyjaciele, przedstawiam Wam wszystko, co mam na tych kartkach, jakie mi pozostały... - Mark, ja wcale nie oczekuję... - Powiedziałeś mi, że twoja matka żyje. To prawda? - Tak. - Chciałabym ją poznać. - Już poznałaś. W biurze Charlesa Nielsona. - Brenda? - krzyknęła zdziwiona Sayre. - Kiedy wszedłem do biura i zobaczyłem cię tam, kompletnie mnie zatkało, za to mamie nie drgnęła nawet powieka. - Rzeczywiście. Nigdy bym nie zgadła. - Uważa, że jesteś śliczna, szykowna, mądra... hmm, co jeszcze... Nie pamiętam wszystkich określeń, ale zyskałaś w jej oczach ogromne uznanie. Pamiętasz, kiedy wyszłaś z budynku, a ja czekałem na zewnątrz, niby próbując wytropić Nielsona w Dayton? - W Cincinnati. - Tak naprawdę rozmawiałem z nią. Właśnie zmywała mi głowę za to, że byłem dla ciebie taki niegrzeczny. - Musiała odchodzić od zmysłów po tym, jak cię pobili. Nie dziwię się, że zadzwoniła tutaj, by porozmawiać z tobą w imieniu pana Nielsona. - Rozmawiałem z nią przed chwilą, jadąc do domu. Opowiedziałem jej, co się wczoraj zdarzyło. Od ponad dwudziestu lat pracowaliśmy nad doprowadzaniem Hoyle'ów do upadku. Mama cieszy się, że wreszcie wszystko się skończyło, a przede wszystkim, że przeżyłem. Zawsze obawiała się, iż Chris albo Huff odkryją, kim jestem, i że zniknę tak jak Gene Iverson lub zginę przypadkiem, jak mój ojciec. - Co z panem Merchantem? - Umarł kilka lat temu. Był dobrym człowiekiem, wdowcem bez dzieci. Szalał za moją matką i wychował mnie jak własnego syna. Poszczęściło mi się, że miałem dwóch dobrych ojców. Sayre wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. - To prawda. Ja nie miałam nawet jednego. - Odstawiła część jedzenia na szafce i wróciła po resztę. Beck chwycił ją w talii i przyciągnął do siebie, tak że stanęła między jego rozsuniętymi nogami. - Kiedy skończę tu ze wszystkim i złożę rezygnację, będę szukał nowego miejsca na założenie firmy konsultingowej. - Masz już jakiś pomysł gdzie? - Miałem nadzieję, że coś mi podpowiesz. - Spojrzał znacząco w jej oczy. - Znam pewne cudowne miasto - odparła. - Wspaniałe parki, dobre jedzenie. Pogoda trochę w kratkę, ale jestem pewna, że Fritowi nie będzie przeszkadzała odrobina mgły, prawda? - Myślę, że bardzo mu się spodoba. Mnie by się na pewno spodobało, tak długo, jak będę mógł wracać tu od czasu do czasu na miskę czy dwie zupy gumbo. - Zdradzę ci pewien sekret. Każę ją sobie przysyłać zamrożoną. - Nie! - Tak - przeciągnęła palcami po jego czuprynie, ale jej tkliwy uśmiech powoli znikł z twarzy. - Znamy się zaledwie od dwóch tygodni, Beck. Dość burzliwych, dodam. - Mało powiedziane. - Wiem. Nie sądzisz, że to zbyt wcześnie na snucie wspólnych planów na przyszłość? - Możliwe - odparł. - Szczerze mówiąc, może powinniśmy dać sobie trochę więcej czasu, zobaczyć, jak się nam będzie układało, zanim ostatecznie się zdeklarujemy. - Też tak myślę. - Ile czasu potrzebujesz? Przylot wędrownych ptaków na planetę Małego Księcia nie był czymś wyjątkowym. Ale też nie były to jakieś - Ty dla mnie tez... - Widziałem chorego, któremu jakiś lekarz przywrócił zdrowie. Chory był szczęśliwy, bo już stracił nadzieję na